Pisze sobie czasem. Te maile do roznych ludzi takie dlugie to tez troche dla siebie. Bo poza tym, ze pisze do ludzi dla mnie jakos tam waznych co u mnie, dziele sie z nimi moimi refleksjami, to jednoczesnie sobie jakos to wszystko przemysliwuje przy okazji, ukladam w glowie...
I pisze sobie czasem w takim zeszyciku "do wszystkiego". Jak mieszkalysmy przez chwile na Battersea, mieszkala z nami Shirley, Amerykanka. I Shirley sie wyprowadzala chwile przed nami, tyle ze ona do Hiszpani az, nie tak jak my, do innej "Zony" w Londynie...:) i wyprowadzajac sie zostawila nam troche swoich rzeczy, na ktore, jak stwierdzila, nie miala juz miejsca - jakies naczynia, jakies jedzenie, termos, torbe, i wlasnie zeszyt. G. swoj miala, a mi sie bardzo takowy przydal, bo na Battersea nie bylo internetu i zeby cos sprawdzic, poszukac pracy musialysmy isc do kafejki (jak za starych dobrych czasow:)). i wtedy zeszyt bardzo sie do notatek przydawal. a teraz przydaje sie do notatek, takze tych z zycia...
Wierszy nie pisze. Jakos romantyzm ze mnie wyparowal. Ja juz w ogole nie jestem romantyczna...
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz